czwartek, 20 kwietnia 2017

Wyzwanie dla dzieci

Witajcie!
Dzisiaj będzie trochę nietypowo.
Jakiś czas temu w Klubie Twórczych Mam pojawiło się wyzwanie dla dzieci. Zadania wydały mi się interesujące i postanowiłam pomęczyć trochę moją córkę.

Wybraliśmy się na długi spacer po pszczyńskim parku. Podziwialiśmy kaczki i pierwsze oznaki wiosny. Te kaczki w ogóle nie bały się ludzi (to raczej ja się bałam, że ktoś mnie dziobnie).



W inny, pogodny dzień córka puszczała bańki w ogrodzie. Świetna zabawa i w dodatku nie mam plam po bańkach na podłodze :)



Posiała też rzeżuchę. Nie umiała się doczekać kiedy wyrośnie i już pierwszego dnia sprawdzała czy coś nie wykiełkowało. Chyba musimy częściej sadzić różne roślinki... Przy okazji sama zmobilizowałam się i posiałam przed domem rzodkiewki. Mam nadzieję, że rośną sobie dziarsko pod tym śniegiem...





Próbowałam też zachęcić córkę do zjedzenia rzodkiewki. Nie ukrywam, że było ciężko. Rzodkiewka została z całą bezwzględnością usunięta z kanapek, jeden plasterek na moją prośbę został zjedzony, po czym rozległ się wrzask: "NIE LUBIĘ RZODKIEWKI". Ale ja tak łatwo się nie poddaję. Zrobiłam pastę jajeczno-rzodkiewkową i okazało się, że dopóki dziecko nie wie, że w składzie są rzodkiewki to pałaszuje ze smakiem. Punkt dla mnie! :)



Zrobiłyśmy też kwiatki z papieru. Najpierw dziurkaczem wycięłyśmy kwiatki, potem moczyłyśmy kwiatki w wodzie z dodatkiem farby, a następnie suszyłyśmy i nadawały im za pomocą pędzelka odpowiedni kształt (zainspirowała nas oczywiście Anetta L.). O ile to moczenie i babranie się w farbie bardzo się córce podobało, to etap formowania płatków został już prawie całkowicie scedowany na mnie. Robienie kuleczek z papieru toaletowego okazało się niesamowitą frajdą, ale jeszcze większą było rozrzucanie ich po stole.
Dodam, że córce udało się zabrudzić prawie wszystko co miała na sobie (oprócz bielizny i... fartuszka ochronnego).

W Wielką Sobotę zagnałam córkę do jajek. Pomalowała jajko farbami, obsypała brokatem i poprzyklejała kwiatki z kolorowego papieru. Z rozpędu przykleiła nawet jedną gwiazdkę.


Pozdrawiam Was gorąco!

środa, 12 kwietnia 2017

Wielkanocne woreczki i kartki

Witajcie!
W tym roku postanowiłam pomóc trochę Zajączkowi i przygotowałam dwa woreczki na słodkości. Jeden jest dla córki, drugi dla chrześnicy męża. Nie wyszły do końca takie jak chciałam. W fioletowym uszka są trochę oklapłe (materiał nie jest zbyt sztywny, do środka dałam tylko trochę wypełnienia). W różowym uszka są sztywniejsze ponieważ oprócz wypełnienia dałam do środka sztywnik, ale chyba nie było to dobry pomysł - po zaciągnięciu wstążeczek woreczek ma tendencję do otwierania się. Podejrzewam, że winne są właśnie te sztywniejsze uszka. Najpierw podejrzewałam, że winny jest szerszy tunel ale po poprawieniu tunelu problem nadal jest. Dodam, że ten sztywnik jest krótszy niż materiał z którego uszyłam uszy (nie chciałam żeby dolna część uszu była zbyt sztywna). 
Do uszycia woreczków zmobilizował mnie ten kurs.


Zrobiłam w tym roku kilka kartek.Trzy kartki wyszyłam białą muliną. Do jednej dokleiłam kwiatek, ale mąż stwierdził, że kwiatki nie pasują więc do pozostałych kartek niczego już nie doklejałam.


Przypomniałam sobie, że kilka lat temu kupiłam taką mulinę i rzuciłam w kąt bo źle mi się nią wyszywało. Postanowiłam dać jej jeszcze jedną szansę i pozostałe pięć kartek wyhaftowałam właśnie tą muliną. Tym razem trochę lepiej mi się nią wyszywało. Podzieliłam ją na 6 pasm, a nie na 12 - moja pierwsza próba haftowania tą muliną skończyła się źle bo dzieliłam ją na 12 pasm i podczas haftowania te cieniuteńkie pasma zaczynały mi się rwać.
A czy Wy macie jakieś doświadczenia z metalizowaną muliną?



Pozdrawiam Was serdecznie!

poniedziałek, 3 kwietnia 2017

Króliczek

Witajcie!
Do tej pory pamiętam moją reakcję kiedy pierwszy raz zobaczyłam wzór Kati Galusz na holenderskiego króliczka. Jego kształt spodobał mi się od samego początku ale stwierdziłam, że autorka wzoru nie przemyślała do końca kwestii umaszczenia bo wydawało mi się niemożliwością aby istniały takie króliczki. To było w czasach gdy nie wiedziałam jeszcze nic na temat królików holenderskich. Teraz wiem, że takie króliczki istnieją i powiem Wam po cichu, że marzy mi się taki króliczek. Najlepiej czarno - biały żeby pasował do naszego kota (mam nadzieję, że mój mąż to przeczyta). Dzisiaj pokażę Wam jednak króliczka biało-rudego.


Łatkę dodałam już od siebie, aby króliczek był jak najbardziej podobny do swojego żywego odpowiednika.



Na dowód, że tak oryginalnie umaszczone króliczki naprawdę istnieją pokażę Wam zdjęcia, które dostałam od nowego właściciela:



A na zakończenie zdjęcia z wczorajszej wycieczki na górę Żar. Zdecydowaliśmy się iść szlakiem zielonym, a potem czerwonym, które prowadziły nas nieco okrężną drogą. Wracaliśmy już drogą asfaltową (spacer w obie strony zajął nam 4 godziny).



Pozdrawiam Was gorąco!